Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wpływ jego zstępował z intelektualnych wyżyn, by pośredniczyć w pospolitościach materjalnego życia. Był zawiadowcą młodego sybaryty, pośrednikiem pomiędzy jego pieniądzmi, a tymi, którzy się po nie zwracali z rachunkiem w ręku.
— Pieniędzy — mawiał lakonicznie przy końcu miesiąca.
Tu Desnoyers uderzał w narzekania i złorzeczenia. Skądże ich miał wyrwać? Stary był twardy jak głaz i nie uznawał najmniejszej zaliczki na miesiąc następny... A obchodził się z nim jak z nędzarzem. Trzy tysiące franków miesięcznie?... Co mógł z tem począć przyzwoity człowiek?... Niedość na tem.. ten sknera, zajmował się osobiście domowymi rachunkami, by matka nie mogła dopomagać synowi. Napróżno ten zawiązał stosunki z różnymi lichwiarzami w Paryżu, mówiąc im o swoich posiadłościach het, za Oceanem. Ci panowie mieli pod ręką młodzież krajową i nie potrzebowali narażać swych kapitałów na drugiej półkuli.
Te same niepowodzenia spotkały go, gdy z nakładem pieszczot i perswazji usiłował przekonać Don Marcelego, że trzy tysiące franków miesięcznie to nędza. Miljoner ryczał z oburzenia. Trzy tysiące franków to nędza! A w dodatku długi, które niejednokrotnie musiał płacić za syna.
— Kiedy byłem w twoim wieku — zaczynał.
Ale Juljan przerywał ciąg dalszy. Słyszał tyle razy historję ojca. A! stary skąpiec. To, co mu dawał miesięcznie, było tylko rentą od legatu dziadka. I idąc