Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przez pana domu człowiek, którego oboje, zarówno radca, jak i Elżbieta mieli na myśli. Barczysty, impetyczny, z hałasem i parskaniem szedł Imć. pan Ernö Szalay, od samego już progu, rzucając się, niby kot na mysz, na ręce Elżbiety, które obie ucałował. Stary lokaj, Edward niósł za nim potężny bukiet bzu, tkwiący w kryształowej wazie. Rzuciwszy radcy policyjnemu, który ledwo skinął głową jowialne, poufne: Serwus doktorze!… oświadczył miljarder szczerze:
— Nie mogłem już na czas przysłać tego zielska, ani też przynieść sam, bo dreszcz mnie wstrząsa na samą myśl, jakąby rolę odgrywał w takim razie Ernö Szalay. Kazałem tedy swojemu szoferowi zabrać wazę z kwiatami i oto przybywam tu, potrosze jako wysłannik wiosny.
Pan Szalay zabeczał, generał i żona roześmiali się uprzejmie, Dr. Beisser wykrzyknął: Wspaniale! Truda Koritschoner i Ellen z rozmysłem piszczały najwyższym dyszkantem, Elżbieta wyrzekła kilka słów podzięki, radca policyjny, oparty o ścianę, wyglądał, jakby zasłabł na chorobę morską, a jeden ze starych oficerów zaproszonych przez pana domu, rzekł z wyrzu-