Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pan radca policji? Ach, mój Boże! Wyjechał jeszcze wczoraj rano! Tak porządnego, zacnego lokatora nie znajdę już pewnie. Dokąd wyjechał? Nie wiem zgoła. Gdym pytała, pan radca powiedział: — pani Schmitz, sam nie wiem dokąd jadę, nazbyt długo drepciłem wytyczonym szlakiem, teraz daję się ponosić prądowi, na oślep!
Elżbieta, siedząc w aucie, płakała zrazu, nagle jednak, poszarpawszy w strzępy chusteczkę, wyprostowała się sztywno, a twardy wyraz okolił jej usta.
— Uciekł przedemną! Opuścił mnie, chociaż tak gorąco prosiłam, by został! Wzgardził mną, jak pierwszą lepszą, dobrze! Zapomnę o nim, będę się podobnie jak on oszałamiać.
Od tego dnia zaczęła Elżbieta, w swej willi w Hietzingu prowadzić dom otwarty. Codziennie przyjmowała gości, a często dopiero o czwartej odjeżdżały ostatnie auta.
Generałostwo Lehndorffowie pochwalali zrazu żywo tę zmianę. Odpowiadało to zwłaszcza Ellen, która z każdym dniem piękniejsza, czuła się w swoim żywiole.