Strona:Henryka.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od uderzenia krwi głową, nie był zdolen podtrzymać rozmowy.
— A więc, panna.... teraz.... idzie na spacer?
— Och! mój Boże, nie, panie. Wracam powoli do domu, żeby sobie przygotować obiad.... To mi wiele czasu nie zajmie.... Potém pójdzie się spać wcześnie. Pan wié przecież, że muszę wstać o siódméj rano.
Armand zadrżał na myśl, że go wkrótce opuści, oddali się, że jéj przy nim nie będzie. Zdobył się na projekt niesłychanéj z jego strony śmiałości, i uzbrajając się w bohaterstwo tchórzów, wyjąkał:
— Mówiła panienka przed chwilą, że jéj bardzo smutno spędzać wieczór saméj. Ponieważ panna ma czas.... gdyby więc chciała zrobić mi przyjemność.... och! upewniam, bardzo wielką przyjemność.... poszła-by ze mną.... na obiad.
Henryka o mało zmysłów nie straciła ze zdziwienia i radości. Zdawało się jéj, że marzy. Czarodziejska bajka przedłużała się.
— Jakto! pan-by chciał, panie Armandzie?....
I już wcisnął się pomiędzy nich odcień poufałości, wywołany tém imieniem: Armand, jakiém poraz piérwszy go nazwała.
— Czy naprawdę?.... zapraszasz mię pan na obiad?
Sądził, że nie przyjmie, bojaźń więc tej odmowy dodała mu odwagi.
— Ale tak. Zjedzmy obiad razem.... Jak dwaj towarzysze.... Wprawdzie czeka na mnie przyjaciel. Ale mniejsza z tém! Wymówię się. Napiszę do niego parę wyrazów z restauracyi.... Och! przyjmij panna. Uszczęśliwisz mię.
Potem, tracąc już głowę, dodał:
— Panienka jesteś zachwycająca! Tak-bym cię chciał bliżéj poznać i zostać, choć trochę, twoim przyjacielem!....
I ośmielił się podać jéj ramię.
Henryka przyjęła. O mało nie zemdlała i, upojona, wydała także swą tajemnicę, szepcąc:
— Co za szczęście! Ja przecież ciągle myślę o panu!
Biedne dzieci! Zaledwie od kwadransa mogli z sobą mówić swobodnie, a już, w swojéj dziecięcéj szczerości, zrobili sosobie wzajemne wyznanie. Zdumieni i oniemieli szczęściem, szli, nie wiedząc, dokąd idą. Dostali się na bulwar Montpar-