Przejdź do zawartości

Strona:Henryka.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nasse, gdzie się mijały tłumy ludzi. Przechodnie z żywym uśmiechem odwracali się za tą uroczą parą, tak dobraną, tak pełną wdzięku, tak młodą. Ale zakochani, przejęci do głębi serca rozkoszném uczuciem, jakiego doznawali, nie widzieli tego wcale. Zaczęli z sobą rozmawiać. Przypominali sobie, znikłe nazawsze, chwile nieśmiałości i niepokojów.
— Więc to prawda? — pytał Armand, — że panienka oddawna miała dla mnie cokolwiek przyjaźni?
— To jest, — odpowiedziała Henryka, — żyłam tylko wtedy, kiedy pan przechodziłeś przez salonik..... Jak tylko klamka się poruszyła.... odgadywałam zaraz, że to pan.... Och! gdyby pan wiedział!....
— Czy być może?.... A ja się niczego nie domyślałem!
— Och! ja — mówiła Henryka, z odcieniem figlarności w spojrzeniu, — zauważyłam dobrze, że pan często koło mnie przechodziłeś.
— I pomyśléć, — zawołał Armand, — że gdyby nie dzisiejsze spotkanie, mogło-by tak pozostać nazawsze.... Ale na szczęście, wszystko to już się skończyło! Na zawsze skończyło! Co za przypadek, że panienkę spostrzegłem!.... O mało nie przeszedłem, nie przemówiwszy ani wyrazu. Taki jestem nieśmiały! Ale w oczach panienki widziałem, że powinienem mówić, że ci to sprawi przyjemność.... Teraz się już znamy, wszak prawda? I urządzimy się tak, żebyśmy się mogli widywać często.... och! jak najczęściéj! i zostaniesz moją przyjaciołeczką? czy chcesz?
A dzieweczka, ze szczerotą, właściwą dziecku ludu, szczerotą, którą sceptyk wziął-by za bezwstyd, ale która Armandowi wydała się zachwycającą, odpowiedziała głucho i z oczyma w dół spuszczonemi:
— Przecież pan widzisz.... że chcę!


VII.

Przy dworcu kolejowym Montparnasse, weszli do restauracyi Lavenue, którą Armand znał cokolwiek, bo był w niéj raz na śniadaniu z przyjaciołmi z wydziału prawnego. Usiedli