Strona:Henryka.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale około bramy szpitalnéj, nędzne wystawy kwiatów, ciastek i pomarańcz, jak również przychodzący z odwiedzinami do chorych, ożywiają cokolwiek miejscowość. Wśród tego-to otoczenia, Armand ujrzał nagle Henrykę o kilka kroków od siebie.
Miała sukienkę z perkaliku niebieskiego w białe grochy, zręcznie obciskającą jéj smukłą i giętką kibić. Na bronzowym z grubéj słomy kapeluszu przypięty był ładny bukiecik bławatków, a w ręce, obciągniętéj świeżą rękawiczką, trzymała otwartą i opartą na ramieniu parasolkę, dla osłonięcia się od żywych promieni słońca. Tak ubrana śliczna Paryżaneczka, była czarującém uosobieniem wiosny. Poznawszy Armanda, zróżowiała cała i jéj usta wpółotwarte, jéj lśniące białością zęby, jéj lekko załzawione oczy barwy niezapominajek, jéj blond włosy ze złotawym odblaskiem, aż do jéj skromnéj lecz świeżéj sukienki, wszystko zdawało się w niéj uśmiechać.
Armand uniósł cokolwiek kapelusza i chociaż serce biło mu jak młotem, byłby przeszedł, niedołęga! gdyby go nie powstrzymało jéj wdzięczne: „Dzień dobry, panu,” skierowane ku niemu. Chcąc zawiązać rozmowę, a nie wiedząc od czego zacząć, zapytał głosem cokolwiek drżącym, zkąd wracała.
Ona odpowiedziała mu z równem zakłopotaniem, mówiąc prędko, aby mówić.
Wracała z tego ot szpitala, gdzie poszła zanieść trochę słodyczy choréj od dwóch tygodni ciotce. Nic niebezpiecznego. Zdrowsza nawet, i wkrótce przeprowadzą ją do schronienia przychodzących do zdrowia. Henryka się bardzo z tego cieszy, bo to tak smutno zastawać codzień w wieczór „dom sam,” jak się wyraziła.
Ani jedno, ani drugie nie myślało o tém, co mówi. Patrzyli sobie w oczy, drżąc prawie ze wzruszenia. To spotkanie, ta rozmowa wydawała im się zdarzeniem nadzwyczajném. Rozmawiać na środku ulicy z tém dziewczęciem, które znał zaledwie, wydało się Armandowi czynem najzuchwalszym, jaki kiedykolwiek w życiu popełnił; co zaś do szwaczki zakochanéj, ta straciła głowę zupełnie, jak owa pasterka z bajki, do której syn królewski zajechał w złocistéj karecie z prośbą o jéj rękę.
Nie spostrzegłszy się nawet, oboje młodzi zaczęli iść razem obok siebie. Armand ze spieczonemi wargami i rozpaloną