Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozkazu. Widocznie o nas zapomniano, albo adjutant niosący rozkaz zginął.
Kapitan nasz rozkazuje odwrót. Opuszczamy szaniec, chcąc się wydostać ze wsi na pole. Przestrzeń, oddzielająca nas od fortów, ma ze 3 kilometry. Biegniemy kłusem. Naraz spotykamy się z bataljonem pruskim, który na blizki dystans, może na jakie 150 metrów, wita nas piekielnym ogniem.
Od pierwszej salwy coś z piętnastu ludzi nam pada. Cofamy się więc w nieładzie do wsi i tu zajmujemy duży dom piętrowy (zdaje się, że była to szkoła), z nadzieją, że może przyjdzie jaka pomoc.
Za chwilę jesteśmy już ze wszystkich stron otoczeni, strzelamy przez okna. Słychać trąbienie, ukazuje się oficer pruski konno z białą chustką na szpadzie. Parlamentarz daje 10 minut czasu do złożenia broni, w przeciwnym razie dom będzie rozbity i szturmem wzięty.
Widać, jak w galopie nadjeżdża baterja armat i rychtują je na nas. Po krótkiej naradzie, widząc niemożliwość dalszej obrony, składamy broń.
Jesteśmy wszyscy tak wyczerpani tą nocą, a przytem zmarznięci, że z obojętnością patrzymy na to wszystko. Byle tylko choć na chwilę ogrzać się i spocząć.