Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ja jednakże z żalem składam mój szaspot, tembardziej, że na kolbie był głęboki znak od kuli pruskiej.
Za chwilę nadjeżdża sztab pruski, generał Treskoff w otoczeniu, salutuje, podaje rękę oficerom. Zapisują każdego z nas. Sformowawszy się czwórkami, otoczeni pruską piechotą, idziemy do kościoła, bo to jedyny budynek, który nie był bardzo uszkodzony.
Godzina 4-ta nad ranem. Zimno nam bar dzo dokucza. Jest nas wszystkich razem z oficerami 114 ludzi.
Czekamy z niecierpliwością ranka, bo w kościele na kamiennej posadzce zimno nie do wytrzymania.
Nakoniec doczekaliśmy się dnia. Rozdają nam po miarce wódki, bułeczce chleba i po pół funta wędzonej słoniny. Wódka choć chwilowo nas rozgrzała. Naprzeciw nas stoi pluton ułanów, który ma nas eskortować do granicy niemieckiej.
Rozlega się komenda: „Vorwarts! marsch!“ Na razie nie możemy się dowiedzieć, do której stacji nas prowadzą. Linje kolejowe w blizkości Belfortu są wszystkie zepsute, idziemy bardzo pośpiesznie. Ułani nas ciągle popędzają.
Oglądamy się co chwila, żegnając Belfort. Droga, którą podążamy, oddalona jest o jakie 5 kilometrów od fortu Hautes Perches.