Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

Więc na energicznej i zawziętej jej twarzy odbiło się niezłomne postanowienie.
— Niech się co chce dzieje, a ja pana nie opuszczę! — rzekła, marszcząc swe czarne brwi.
Laskowicza chwyciła nagle ochota, by pocałować ją w rękę, i gdyby nie byli na ulicy, byłby to uczynił. Wzruszył się nie tylko nadzieją ratunku, lecz i tem, że ta dziewczyna, której prawie nie znał, która nie należała do jego obozu, gotowa była sama narazić się na największe niebezpieczeństwo, byle przyjść mu z pomocą.
— Co panienka może zrobić? gdzie mnie schowa? — zapytał cicho.
A ona szła ze zmarszczonemi wciąż przez wysiłek brwiami, a wreszcie rzekła:
— Już wiem. Pójdźmy.
Lecz on przełożył doniczkę do lewej ręki.
— Bo muszę powiedzieć — mówił zniżonym głosem — że za ukrywanie mnie grozi conajmniej Sybir. Muszę to powiedzieć! Ja i tak mogłem panienkę zgubić, ale w pierwszej chwili... panienka rozumie... instynkt zachowawczy... nie ma się czasu myśleć...
Panienka nie bardzo zrozumiała, co to jest instynkt zachowawczy, natomiast zrozumiała co innego. Oto, że jeśli zaprowadzi, jak miała za-