Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

— Daj panna kwiaty! Na miłosierdzie boskie, daj panna kwiaty — ratuj!
Dziewczyna obróciła się i nagle, wraz z przerażeniem, nieopisane zdumienie odbiło się w jej oczach, poznała bowiem Laskowicza.
Ow zaś, wydarłszy jej prawie przemocą doniczkę, którą, nie wiedząc, co czyni, przytrzymywała z całej siły, szeptał dalej:
— Może nie poznają. Powiem, żem ogrodnik. Ratuj panienka! Może nie poznają! Tchu mi brak!
Chciała uciekać dalej, lecz począł ją wstrzymywać:
— Ratuj panienka, jam przecie Polak!
Tymczasem z pomiędzy chaosu dorożek wydostało się kilkunastu policyantów i agentów cywilnych. Większość tłumu skierowała się, uciekając, ile sił w nogach, w stronę przeciwną tej, w którą szedł Laskowicz z dziewczyną — i bez najmniejszej wątpliwości, skierowała się tak umyślnie, by zmylić pościg. Rozległy się wśród robotników wołania: »dzierży!«, aby tem lepiej zmylić policyę. Jakiś robotnik począł gwizdać przeraźliwie w palce, naśladując głos policyjnej świstawki. Jakoż policjanci i agenci runęli za gęstszym tłumem. Na przecięciu ulic zostało