Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   62   —

stan i jednaka wolność. Słyszała o tem od służby w domu, od rzemieślników, od kupczyków w sklepach, do których zachodziła po sprawunki — i dowiadywała się z podsłuchanych rozmów między »państwem«. Dziwiło ją, że tych ludzi nazywają socyalistami, albowiem dotychczas »socyalista« i jakiś waryat, latający z nożem po ulicach, znaczyło dla niej jedno i to samo. Przez chwilę, po zamachu na Krzyckiego, gdy rozeszła się wieść, że zrobili to socyaliści, czuła nawet dla nich tak wściekłą i ślepą nienawiść, że gotowa była truć ich, lub piec żywym ogniem. Później, gdy służba w Jastrzębiu poczęła powtarzać, że na panicza porwali się nie oni, lecz Rzęślewiacy, nienawiść ta zgasła. Ale i następnie, gdy dziewczyna dowiedziała się dokładniej, czego chcą i czem są socyaliści, mało się nimi zajmowała. Po części bowiem uważała ich pomysły za głupstwo, po części myślała o rzeczach innych, bardziej osobistych, a wreszcie w Polsce odróżniała tylko »swoich« i »nieswoich«, kochając bezwiednie pierwszych, nienawidząc tak jak i wszyscy, drugich. Dopiero w ostatnich dniach poczęło jej świtać w głowie, że i między swoimi istnieją okrutne i bolesne różnice, istnieje dla jednych bogactwo,