Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   61   —

dno jej nie kochać... Poniosłabym dla niej choćby dwie takie donice i jej jednej nie zrobiłabym krzywdy, choćby... Nawet w takim razie... jej jednej.
I na tę myśl posępna jej twarz zmierzchła jeszcze bardziej. W sercu jej, zdolnem tylko do krańcowych uczuć, poczęła się walka między tem dziwnem uwielbieniem dla Maryni, a ślepą i zapalczywą miłością do Krzyckiego. Towarzyszyło temu straszne i beznadziejne poczucie, że on w żadnym razie nie dla niej, gdyż on jest panicz, dziedzic, nieledwie królewicz, a ona prosta dziewczyna od szycia, sprzątania pokoi i domowej posługi. I do tego dołączyło się natychmiast drugie poczucie niezmiernej krzywdy. Przecie mogła się urodzić także »panienką« i nie wyhodować się w ochronie dla sierót pod opieką zakonnic, ale w bogatym pańskim domu. Dlaczego się tak nie stało i dlaczego do śmierci czeka ją tylko podła praca w służebnym stanie.
I tu przyszło jej na myśl, że przecie są teraz jacyś ludzie, jakaś »partya«, która chce odebrać majątki zamożnym, rozdać je biednym, porównać ludzi tak, żeby nie było bogaczów i nędzarzy, sług i państwa, ni żadnej krzywdy na świecie, a natomiast jednaki dla wszystkich