Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   298   —

— Tak, jak należy rozumieć. Ta trumna ma większy sens, niż się zdaje. To zapowiedź. Pomyłka? Nie! Oto grzebiemy dziś harfę, która chciała grać dla ludzi, a którą podeptał brudnemi nogami motłoch... Poczekaj pan!... Niech tak dalej pójdzie, a za dziesięć czy dwadzieścia lat, kto wie czy nie będziem tak grzebać nauki, sztuki, kultury, ba, całej cywilizacyi. I oto nie tylko u nas, ale wszędzie. Będzie nieskończony szereg takich wypadków... Mnie to zresztą wszystko jedno, ale — to zupełnie możliwe.
Doktór żuł przez jakiś czas w milczeniu słowa Świdwickiego, wreszcie zawołał:
— Ach, oświaty, oświaty, oświaty!
Świdwicki zaś, zatrzymał się, chwycił Szremskiego za klapę od surduta i potrząsnąwszy swą koźlą brodą, rzekł:
— Posłuchaj pan ateisty, a przynajmniej człowieka, który z żadną religią nie ma nic do czynienia: oświata bez religii wyhoduje tylko złodziei i bandytów.
Kondukt wstrzymał się na chwilę, z powodu zapchania drogi, więc rozmawiając zbliżyli się znów do trumny; jednakże Świdwicki zniżył tylko głos, ale nie przestał gadać.