Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

sobą, by nie wybuchnąć i nie odpowiedzieć obelgą na obelgę, wkońcu jednak przemógł się i odrzekł głuchym głosem:
— Zasłużyłem...
Lecz Groński, nie rozbrojony tem wyznaniem mówił dalej:
— Nie, mój drogi. Ja nie podejmę się twojej obrony, bo postąpiłbym wbrew memu przekonaniu. Tobie, mniej niż każdemu innemu, wolno było sobie folgować, choćby ze względu na przeszłość. I twoja narzeczona tak to musi rozumieć, a przytem nie zapomina i o swem pochodzeniu. Tobie mniej było wolno! Ona miała stokroć słuszność, pokazując ci drzwi. Rzecz jest istotnie poważniejsza, niż myślałem, i tak poważna, że nie widzę na nią rady. Tyś nie uszanował w pannie Hannie swojej przyszłej żony, a zatem siebie samego i własnej czci. A wobec tego, jak i ona może cię szanować i co o tobie może myśleć?
— Wiem — odrzekł, równie głuchym głosem, Krzycki — i sam sobie to wszystko prawie temi samemi słowami powiedziałem. Napisałem do niej dziś rano list, błagając o przebaczenie — nie było odpowiedzi. Byłem u niej osobiście, nie przyjęto mnie. Więc przyszedłem