Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

do pana po ostatni ratunek — bo... za mną przemawia tylko jedno... Źle postąpiłem, grubiańsko i nędznie, ale nie przestałem jej kochać. — Niema dla mnie bez niej życia i, choć pan temu może nie uwierzy, to jednak tak jest, że pod tym szałem, który mię opętał, pod tą pianą, która mnie zaślepiła i pod którą dziś tonę, leży uczucie nie tylko głębokie, ale i czyste...
Groński znów zaczął przemierzać wielkimi krokami pokój, albowiem wzruszyły go nieco słowa Krzyckiego.
On zaś mówił dalej:
— Jeśli nie będzie czytała moich listów i nie zechce mnie przyjąć, to ja jej nie będę mógł tego powiedzieć. Więc chodzi o to, by ktoś jej to powiedział w moim imieniu. Do matki ani do Otockiej udać się z tem nie mogę. — Myślałem że pan... ale skoro pan odmawia, to nie mam już nikogo...
— Spojrz jednak w oczy rzeczywistości — rzekł łagodniej Groński. — Bo przecie może być i to, że jej miłość do ciebie podarła się od razu w strzępy. A w takim razie skąd ją weźmie, jeśli jej już niema?
— Niech mi to powie, to przynajmniej jeszcze mi się należy.