Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   248   —

I uciął.
Groński począł patrzeć na niego zdumionemi oczyma i zapytał:
— A ona?
— Przecie, gdyby się było co stało, nie przyszłoby do zerwania i nie mógłbym o tem teraz mówić. Ona kazała mi pójść za drzwi i nie pokazywać się więcej.
— Niech jej Bóg da zdrowie! — zawołał Groński.
Nastało milczenie. Groński chodził wielkimi krokami po pokoju, powtarzając co chwila: »Nie do uwierzenia!« to znów: »Niesłychana rzecz!«, przyczem twarz jego stawała się coraz surowsza i zimniejsza.
Poczem siadł i, patrząc na Krzyckiego, jął zwolna mówić.
— Znałem wielu ludzi, nawet między naszą arystokracyą, u których pod pozorem towarzyskim, pod wysokiem urodzeniem i wszelkimi pozorami wykwintnego wychowania, taiło się zwyczajne grube chamstwo. Jeśli ta uwaga może być dla ciebie jaką pociechą, to ją przyjmij, bo innej dla ciebie nie mam.
Nagła fala gniewu zalała serce i mózg Krzyckiego. Przez chwilę zmagał się sam ze