Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/255

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   247   —

    niż zwykle. Krzycki przekonał się przytem, że o przyczynie zerwania ciężko było mówić, nie tylko z panią Otocką lub z matką, ale nawet z mężczyzną i starym przyjacielem, który wiedział o dawniejszym jego stosunku z Hanką. Poczucie wstydu więziło mu po prostu słowa w gardle i począł tak rzecz obwijać, tak kołować, mówić ogólnikowo o nieporozumieniu i o potrzebie przyjaznego pośrednictwa, że Groński spytał wkońcu z odcieniem zniecierpliwienia:
    — Powiedz mi jasno, o coście się poróżnili, to dopiero wówczas powiem ci, czy się podejmę was godzić.
    I widocznie nie przywiązywał do sprawy wielkiej wagi, gdyż machnął ręką i dodał:
    — A najlepiej pogódźcie się sami.
    — Nie — odrzekł Krzycki — to jest rzecz poważniejsza, niż pan myśli i sami nie dojdziemy do zgody.
    — Więc ostatecznie o co poszło?
    Wstyd, wysiłek i przymus odbił się na twarzy Władysława.
    — W chwili zapomnienia i uniesienia — rzekł — przeszedłem... to jest... chciałem przejść... pewne granice...