Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

panna Kostropacka, panna Gotower, pan redaktor Czubacki i t. d. Sala nabita. Uf! Bawiłem się jak król!
— A widać! — zauważył Groński.
— Myślisz, że nie?... Ale przedstaw mnie tym panom. Jestem przecież bohaterem dnia.
— Bohater Świdwicki, panowie: rejent Dzwonkowski i doktór Szremski — odrzekł spokojnie Groński.
Świdwicki uścisnął dłonie zdumionym towarzyszom Grońskiego, poczem, gdy posłaniec przyniósł mu kapelusz, laskę i okrycie, ubrał się i rzekł:
— Z tą laską gotów byłbym na nich tu poczekać — ale na dziś dość. Wiec potrwa jeszcze ze dwadzieścia minut, albo i dłużej. Chodźmy do cukierni, albowiem strzyka mi coś w nogach i nie mogę stać.
Poszli do cukierni. Świdwicki kazał sobie dać jeden i drugi kieliszek koniaku, poczem jął opowiadać.
— Był tedy wiec uświadamiający. Panna Sicklawer, to, mówię panom, Cicero w spódnicy. Jak zaczęła uświadamiać rozmaite korniszony rodzaju męskiego i rozmaite sroki od lat czternastu, z których przeważnie składała się pu-