Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/222

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   214   —

    — Ach, to ty? Wyleli mnie! wyleli! Nadłamali mi trochę żeber i podarli surdut. Ale to nic! Ja też skrzywiłem kilka prostych nosów, a wyprostowałem kilka krzywych. Zdarza mi się to już drugi raz... Uf!
    — Chodź-że ze mną. Nie możesz tak zostać z gołą głową i w takim surducie — rzekł Groński.
    — Nie, nie! — odpowiedział Świdwicki. — Uf! niech odetchnę. Hej, posłaniec!
    I skiwawszy posłańca, rzekł mu:
    — Obywatelu! masz tu dwa złote i kontramarkę. Idź do przedsionka i przynieś mi kapelusz wraz z okryciem.
    — Ale na Boga! Co się stało?
    — Zaraz, zaraz — rzekł Świdwicki — niech się pierwej ubiorę. Potem wleźmy do jakiej cukierni... Uf!... Bo jak po skończeniu wiecu zaczną wychodzić, a znajdą mnie tu, to mi gotowi znów dać łupnia, a za jedną drogą i panom.
    — Więc to wiec?
    — Wiec, narada, dyskusya, odczyt — co chcesz! Panna Sicklawer mówi o »uświadomieniu«. W prezydyum zasiadają pan Citronenduft, panna Bywałkiewicz, panna Anserowicz,