Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/217

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   209   —

    ność rozumienia cudzego bólu, swoją polską miłość, swoją polską nadzieję, swą wiarę w lepszą przyszłość, i przejednasz go tem dla Polski — to czy i taką polonizacyę będziesz uważał za niewczesną i złą politykę? Ale w takim razie pytam, co ty masz, durniu, lepszego do roboty i po co tam siedzisz, gdzie siedzisz? Nie wiesz? — i wkońcu nie będziesz nawet wiedział kto jesteś. To ja ci powiem. Ty, bracie, jesteś słaby charakter, a przedewszystkiem — słaba głowa.
    Tu zwrócił się do Grońskiego:
    — Ot, co mam bratu powiedzieć i dlaczego do niego jadę. Tam ma być jakiś zjazd, więc powiem to innemi słowy i publicznie.
    — Byleś pan jechał sobie jak najprędzej — ozwał się rejent.
    A doktór począł się śmiać.
    — A właśnie, że mam jeszcze czas i przedtem będę na koncercie panny Zbyłtowskiej.
    — Owszem, owszem — rzekł Groński. — Jedź pan. Polskę okrawają teraz nie tylko zewnątrz wrogie nożyce, ale ona zaczyna się rozpadać i pruć wewnętrznie. Jedź pan i powiedz to publicznie. Może znajdą się tacy, którzy zlękną się odpowiedzialności przed przyszłością.
    — Myślę, że się znajdą. Bo w gruncie rze-