Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   210   —

czy przypuszczam, że oni, a przynajmniej ich większość czuje dotychczas po staremu, a tak gadają tylko dlatego, żeby te knykcie, które ich trzymają za gardło, pofolgowały im choć na chwilę. Ale i w tem się mylą. Skutek będzie tylko taki, że będą i od dołu i od góry jeszcze bardziej lekceważeni i deptani.
— Kiedy pan jedzie?
— Ten zjazd będzie dopiero za dziesięć dni, więc istotnie posiedzę tu z tydzień, bo i w Warszawie mam rozmaite sprawy. Tymczasem odwiedzę znajomych, a między innymi panią Otocką i Krzyckich. Jak się ma Krzycki?
— Zdrów jak ryba — i żeni się.
— Masz tobie! Założyłbym się, że z tą śliczną Angielką? Czysty kwiat!
— Tak. Ale pokazało się, że to kwiat nie angielski, tylko szczeropolski i do tego z wiejskiej łąki.
— Na Boga! Co pan mówi?
— To już nie żaden sekret. Nazywa się Hanka Skibianka.
Tu Groński opowiedział im całą historyę panny Anney, nie wspominając tylko o tem, że Władysław znał ją jeszcze jako Hankę.