Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   189   —

— Wczoraj — rzekła — była bardzo zagniewana, a dałby Bóg, by dała się przejednać, bo od tego dużo zależy.
— Nie wszystko — odpowiedział Władysław. — Nie mówiąc już o wielkiem mojem przywiązaniu do matki, czczę ją ogromnie i Bóg widzi, że radbym stosować się zawsze do jej woli. Ale i to ma swoje granice. Gdy chodzi o szczęście, nie tylko moje, ale i najdroższej mi w świecie głowy, tego nie mogę żadnym innym względom poświęcić. Myślałem nad tem całą noc. Mam nadzieję, że matka się zgodzi, bo ufam i w jej charakter i w tę miłość, jaką mi zawsze okazywała. Gdyby wszelako, wbrew moim nadziejom, pokazało się inaczej, to jej powiem, że to jest postanowienie, które nie może już być i nie będzie cofnięte.
— Oby jednak nie zaszła tego potrzeba — rzekła pani Otocka — bo tu idzie i o Aninkę. Wczoraj po liście, który do ciebie pisała i po odejściu pana Grońskiego, rozmawialiśmy do późna w noc. Była bardzo nerwowa i płakała, ale powiedziała tak: »Jeśli on wróci do mnie, nie z całą dobrą wolą i radością, tylko dlatego, by słowa nie cofnąć, to się nigdy na to nie zgodzę. Niema we mnie pychy, nie liczyłam się nawet