Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   175   —

kuczliwą w pierwszej chwili. Teraz przeciwnie: na wspomnienie, że tamta prosta dziewczyna i ta urocza dzisiejsza panna, są jedną i tą samą kobietą, przejmował go jakiś dreszcz, podobny do dreszczu rozkoszy. Pamięć, że tamtą niegdyś posiadał, poczęła budzić w nim jakby głód i jakby nową namiętność do tej dzisiejszej, a myśl o jej ponętach potęgowała jeszcze grę jego młodej krwi. Ale starał się potłumić w sobie te wrażenia i myśleć o sprawie poważnie i z całą świadomością odpowiedzialności, jaka nad nim zaciążyła. Przedewszystkiem zadał sobie pytanie, co powinien uczynić człowiek honoru, który uwiódł, a potem skrzywdził zakochaną w nim dziewczynę, prawie dziecko, a potem, po kilku latach, spotkał ją pod zmienionem nazwiskiem i pokochał? I odpowiedź była jedna: że choćby nawet nie pokochał, to jeśli jej miłość przetrwała, powinien przyjąć na siebie wszelkie następstwa swych czynów. Gdyby pozostała prostaczką, która nie mogłaby go nigdy zrozumieć, lub gdyby była zeszła z uczciwej drogi, to i w takim razie dla drażliwego sumienia przyczyna nie byłaby dostateczną do umycia rąk i wycofania się ze sprawy, a cóż dopiero, skoro ta dziewczyna wyrównała dzielącą ich przepaść