Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —

umysłową i towarzyską, przytem zaś uszlachetniła swą własną duszę, a nie przestała go kochać. »Tak jest! Naplułbym sam sobie w oczy, mówił Krzycki — (nie myśląc w tej chwili o tem, że w praktyce podobna czynność byłaby trochę trudna do wykonania) — gdybym się wahał dłużej. Jedno jest do zrobienia i to jedno zrobię natychmiast«. Uczyniwszy to postanowienie, odetchnął głęboko, jak człowiek, któremu spadł z serca wielki ciężar — i o ile pierwej malał w swych własnych oczach, o tyle począł teraz znowu wyrastać. Nie zadał sobie jednak pytania, coby było, gdyby panna Anney nie miała takich cudnych, patrzących niebieską smugą oczu, ani takiej twarzy, której barwa przypominała płatki białej róży, ani tych wszystkich ponęt, za któremi zwracały się jego oczy i łudził sam siebie, że zmysły nie grają w jego postanowieniach żadnej roli i że postępuje jak rycerz bez nagany. Mówił sobie, że wielu z jego znajomych nie zdobyło się na podobne postanowienie: był rad z siebie, że zaś przyszło mu ono łatwo tylko dlatego, że rwało się ku niemu jego serce, to uważał, nie za obniżenie wartości samego czynu, ale za swoje szczęście. Przewidywał jednak, że mu przyjdzie jeszcze mieć do czynienia i z ma-