odgadł, że i temu przyszło na myśl to samo pytanie. Zostawszy sam, Świdwicki przypomniał sobie opowiadanie Grońskiego i zaczął się śmiać, gdyż myśl o takiem niezwykłem zawikłaniu rozbawiła go zupełnie. Wyobrażał sobie, jakie wzburzenie musiało zapanować u Krzyckich, u pani Otockiej i jak dalece sprawa ta poruszy całe koło ich krewnych oraz znajomych. I nagle jął sam ze sobą w następujący sposób rozmawiać:
— A gdybym tak poszedł z wizytą do panny Anney? Nawet wypada zostawić jej kartę... Zupełnie wypada! Nie zastanę jej — mniejsza o to, ale jeśli zastanę, postaram się zobaczyć, czy nóg niema zbyt grubych w kostce... Bo wykształcenie, naukę, nawet ogładę — można zdobyć, ale delikatne wiązadła nóg i rąk trzeba odziedziczyć po całym szeregu pokoleń. Trochę to sprzeczne z tem, co mówiłem Grońskiemu, ale to nic nie szkodzi. Ta wściekła Polcia ma jednak wiązania dosyć cienkie. Dyabeł wszelako wie, kto był jej ojciec. Pójdę. Nie znajdę jednej, to znajdę drugą.
I poszedł. Otworzył mu nie służący, ale panna Polcia, więc roześmiał się do niej najrozkoszniej jak umiał i rzekł:
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/172
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —