Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   161   —

na zewnątrz. Pozwólcie! Przecie ostatecznie jestem Polak, a dla Polaka nie może być większej przyjemności, jak obdrapywać, jak zmniejszać, jak kłuć, jak obgadywać, jak plwać, jak ściągać posągi z piedestałów. Republikańska tradycya! — co? Przytem Opatrzność tak szczęśliwie urządziła, że Polak to właśnie najwięcej lubi, a zarazem, gdy o niego chodzi — najboleśniej odczuwa. — Rozkoszne społeczeństwo!
— Mylisz się — odpowiedział Groński — bo pod tym względem zmieniliśmy się ogromnie, a na dowód powiem wam przykład: Gdy malarz Limiatycki dostał za swą Golgotę wielki medal w Paryżu, rozjadły się na niego natychmiast wszystkie miejscowe małe pendzelki. Otóż spotkawszy go, pytałem, czy im da odprawę, a on odpowiedział mi z największą pogodą: »Ja służę ojczyźnie i sztuce, a nie rozumie tego tylko głupota, nie chce zaś zrozumieć tylko podłota«. I miał słuszność, albowiem kto ma jakiekolwiek skrzydła u ramion i potrafi choć trochę wznieść się w górę, ten może nie uważać na uliczne błoto.
— Mógł jeszcze dodać pewien dowcip Heinego. Ale co do błota, to produkt czysto krajowy, równie jak inne objawy waszej narodowej kultury, a mianowicie: brudy, plotki, zazdrość,