Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/131

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   123   —

    — Co to takiego, pani moja? — ozwał się Krzycki.
    Panna Anney oderwała czoło od szyby. Twarz jej była już spokojniejsza, ale oczy przyćmione jakby łzami. Zbliżywszy się do stołu, siadła naprzeciw Władysława:
    — Nim powiem to, co trzeba już teraz powiedzieć — rzekła — mam do pana jedną wielką prośbę... I jeśli mnie pan... kocha naprawdę... to pan mi nie odmówi.
    — Pani, gdyby pani życia żądała odemnie, to takżebym nie odmówił, daję na to słowo! — zawołał Krzycki.
    — Dobrze. Niech pan da słowo... potem będę już pewna...
    — Daję je z góry — i przysięgam na nasze przyszłe szczęście, że spełnię każde pani życzenie.
    — Dobrze — powtórzyła panna Anney. — Więc naprzód proszę na wszystko, by pan nie czuł się wcale związany tem, co mi pan przed chwilą powiedział...
    — Żebym się nie czuł związany? Jakim sposobem? To przecie może nie obowiązywać tylko pani — ale nie mnie...
    — To też ja pana uwalniam od wszelkich zobowiązań i uważam, że nic nie było powie-