Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   122   —

— Tylko od pani! — zawołał Krzycki.
I sądząc, że panna Anney ma na myśli jego matkę, jął mówić z rozjaśnioną twarzą i głęboką radością w głosie:
— Matka moja chce przedewszystkiem mego szczęścia, i ręczę, że przyjdzie tu błagać panią razem ze mną i razem ze mną dziękować za tę wielką niewypowiedzianą łaskę, a tymczasem ja na klęczkach dziękuję...
Chciał obsunąć się przed nią na kolana i otoczyć ramionami jej nogi, lecz ona poczęła go wstrzymywać i mówić z gorączkowym pośpiechem:
— Nie, nie! Niech pan nie klęka... pan musi mnie przedtem wysłuchać... Ja się zgadzam, ale mam wyznać takie rzeczy, od których wszystko zależy... Niech pan się uspokoi.
Krzycki podniósł się, siadł znów przy niej i rzekł z niespokojnem zdziwieniem:
— Słucham, najdroższa pani...
— I ja się muszę trochę uspokoić, odpowiedziała panna Anney.
Poczem wstała i, zbliżywszy się do okna, przyłożyła czoło do szyby.
Przez czas jakiś trwało znów milczenie.