Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   97   —

tych paniach — odpowiedział Groński — bo natychmiast każę sprzątnąć butelkę.
A Świdwicki objął ją obu rękoma.
— Ja je uwielbiam — wszystkie trzy! — zawołał z komicznym pośpiechem.
— O jakim to mówiłeś towarzyszu?
Świdwicki pociągnął wina i przymknąwszy oczy, oceniał przez chwilę jego wartość.
— Mam tam u siebie od dziś rana jakiegoś wisielca — rzekł — którego poszukuje policya i którego, jeśli u mnie znajdą, powieszą prawdopodobnie nas obu.
— Dałeś mu jednak schronienie?
— Dałem mu schronienie, albowiem przyprowadził go ktoś taki, komu nie mogłem odmówić.
— Założę się, że jakaś niewiasta.
— Oczywiście. Mogę dodać, że przystojna i jedna z takich, które wywołują we mnie odpowiedni prąd elektryczny. Ale nie mogę powiedzieć jak się nazywa, gdyż prosiła mnie o tajemnicę.
— Nie pytam — rzekł Groński — a co do prądu nie wątpię, gdyż inaczej bałbyś się chyba tak narażać.
Na to Świdwicki rzekł: