Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

— Wiedzcie o tem, że ja się niczego na świecie nie boję, i to mi daje w tym niewolniczym kraju tak niesłychaną swobodę, jakiej niema nikt inny.
To rzekłszy, wychylił do dna kieliszek wina i zawołał:
— Niech żyje wolność — ale tylko moja.
— Jednakże to wszystko dowodzi, że masz trochę dobrego serca.
— Bynajmniej. Ja to zrobiłem naprzód dlatego, że spodziewam się nagrody, o której zresztą w tak cnotliwem towarzystwie wolę się nie rozwodzić — chyba po drugiej butelce — a powtóre dlatego, żebym miał komu kołki na łbie ciosać. Upewniam cię, że mój wisielec nie będzie sypiał na różach — i kto wie, czy po jakim tygodniu, nie będzie wolał szubienicy od mojej gościnności.
— To możliwe. Ale tymczasem...
— Tymczasem kupiłem mu wody Allena, by swoją czarną czuprynę przemalował na jasną. »Arte biondegiante« — jak za czasów Tycyana. — Odczuwam też trochę zadowolenia na myśl, że policya będzie na głowie stawała, by go znaleźć i nie znajdzie.
— A jeśli znajdzie?