Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   80   —

— Kładę po sobie uszy, rejteruję i składam broń.
Groński, śmiejąc się, pocałował ją w rękę, ona zaś zawstydziła się bardzo swej zapalczywości i cała zarumieniona zaczęła pytać:
— Prawda? — czy nie mam słuszności?
Lecz Dołhański odzyskał już przytomność.
— To niczego nie dowodzi — rzekł.
— Jakto?
— Bo Groński wypowiedział raz taki aforyzm: »Nigdy nie należy iść za zdaniem kobiety, a zwłaszcza, jeśli wypadkiem ma słuszność«.
— Ja? — zawołał Groński. — Odczepże się ode mnie. Nigdy nic podobnego nie powiedziałem, i niech mu pani nie wierzy.
— Ja wierzę tylko panu — odrzekła panna Marynia.
Lecz dalszą rozmowę przerwała pani Krzycka uwagą, że czas na majowe nabożeństwo. Był we dworze jastrzębskim wyłącznie przeznaczony na to pokój, zwany kaplicą. Przy głównej, przeciwległej do okien ścianie, wznosiło się coś w rodzaju ołtarza, a w nim obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Sciany, ołtarz, obraz, a nawet i świece przybrane były girlandami ziela, a stojące po bokach mensy bukiety bzów i jaśminów