Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/298

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   290   —

    skiego — mówił do Grońskiego — dosyć opatrunków i jodoformu. Zazdroszczę nie tylko panu, ale nawet i Dołhańskiemu, który zajeżdża mi po wertepach konie i podobno dociera nawet do Górek.
    — Dociera — odpowiedział wesoło Groński — i co mi daje do myślenia, to to, że czyni z tego tajemnicę i przestał ze mną o tych paniach rozmawiać.
    Było to słuszne, ale tylko w połowie, gdyż Dołhański wpadał istotnie do Górek, ale natomiast niezupełnie przestał o tych paniach rozmawiać, albowiem nazajutrz, wróciwszy właśnie od nich, wszedł do pokoju Władysława, pachnący jeszcze koniem — i rzekł:
    — Wyobraźcie sobie, że pani Włócka dostała rozkaz od jakiegoś komitetu z pod ciemnej gwiazdy, by wypłaciła pod karą śmierci tysiąc rubli na cele »partyjne«.
    — Masz tobie! — zawołał Groński. — Ale teraz to zwyczajna rzecz. Kto wie, czy podobne rozkazy nie czekają już na naszych biurkach w Warszawie.
    — No, ale cóż? — zapytał Władysław.
    — A nic — odpowiedział Dołhański. — Te panie posprzeczały się naprzód trochę o to,