Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   286   —

ale i po studencku, więc pełen naprzemian niepewności, nadziei, radości i zwątpień. Wątpił również i o sobie. Czasem czuł u ramion jakieś skrzydła, a w duszy chęć wysokich lotów i utajoną zdolność do czynów wprost bohaterskich, a czasem myślał: »Któż ja jestem, by taki kwiat miał paść mi na piersi? Są ludzie, którzy mają talent, są, którzy mają naukę, inni — miliony, a ja co? Jestem zwykły rolnik-szlachciura, który całe życie będzie kopał jak kret ziemię — czy ja zatem mam prawo zaprzęgać do takiego życia, a raczej zamykać do podobnej klatki takiego rajskiego ptaka, który buja swobodnie po przestworzu na radość i podziw ludziom?« — I ogarniała go rozpacz. Lecz gdy wyobrażał sobie, że może nadejść chwila, w której ten rajski ptak odleci raz na zawsze, to patrzył na to ze zdumieniem, jak na nieszczęście zbyt wielkie, na które jednak nie zasłużył. Miewał wszelako i godziny nadziei, zwłaszcza zrana, gdy czuł się zdrowszy i silniejszy. Wówczas, wspominając wszystko, co zaszło, od pierwszego jej przybycia do Jastrzębia i spotkania na pogrzebie Żarnowskiego, aż do tej ostatniej nocy, w której przycisnął do ust jej rękę, nabierał lepszej otuchy. Przecież powiedziała mu wów-