Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   285   —

wie ze swego pokoju, skutkiem czego widywała ich rzadko razem. Krzycki zastanawiał się często nad tem, co mu należy uczynić: mówić z matką zaraz, czy odłożyć to na później. Za pierwszą myślą przemawiał ten wzgląd, że matka, póki jest ranny i leży w łóżku, nie będzie śmiała wystąpić z surową opozycją, z obawy, by nie pogorszyć jego stanu. Ale z drugiej strony takie wyrachowanie, w sprawie, w której chodziło o umiłowaną istotę i o całe szczęście życia, wydawało mu się dziś marną chytrością. Myślał prócz tego, że wymuszać zgodę matki chorobą byłoby czemś ubliżającem i pannie Anney, przed którą drzwi domu jastrzębskiego i ramiona całej rodziny powinny się były otworzyć jaknajszerzej i najradośniej. Ale powstrzymywał go jeszcze jeden wzgląd. Oto, mimo rozmowy, którą w swoim czasie miał z Grońskim, mimo słów, zamienionych z panną, mimo jej troskliwości, poświęcenia, odwagi, z jaką nie zawahała się jechać po doktora i wreszcie mimo tych widomych oznak uczucia, które można było wyczytać w każdem jej spojrzeniu, Krzycki jeszcze wątpił i nie chciał uwierzyć we własne szczęście. Był młody, niedoświadczony i zakochany nie tylko po uszy,