Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   246   —

którzy postanowili ostatecznie wyjechać nazajutrz do Warszawy. Panna Anney na prośby pani Krzyckiej zgodziła się zostać jeszcze dni kilka i wyruszyć dopiero z nią razem. Władysław zapowiedział, że wróci, jak będzie mógł najwcześniej, by spędzić pożegnalny wieczór razem ze wszystkimi i posłuchać po raz ostatni zaczarowanych skrzypiec panny Maryni. Mówił także, że przywiezie zapewne ze sobą rejenta i doktora.
Wskutek tego czekano ich na obiad. Tymczasem koło godziny czwartej, Groński zasiadł w swoim pokoju do listu do Dołhańskiego, panna Marynia wygrywała na górze codzienne egzercycye, pani Otocka siedziała u chorej, a panna Anney wyszła na ganek niby dlatego, by fotografować stare i ogromne drzewa, otaczające z dwóch stron dziedziniec, a w rzeczywistości, by patrzeć, czy nie wraca ten, na którego w domu czekano. To też zamiast fotografować, poczęła gubić wzrok i duszę w cienistej głębi starej lipowej alei. Nadzieja, że wkrótce ujrzy w głębi tuman kurzu, konie i powóz, a następnie, że z tego powozu, który zatrzyma się przed gankiem, wyskoczy hoża postać młodzieńcza, napełniała ją cichą radością. Oto za chwilę