Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   245   —

Jednakże zawiodła go nadzieja, że owe dwa dni będzie mógł poświęcić wyłącznie gościom a raczej najdroższemu z gości w Jastrzębiu, gdyż sprawy rzęślewskie poczęły się psuć nanowo i zajęły mu wszystek niemal czas. Bezrobocie służby folwarcznej ustało wprawdzie w Rzęślewie tak zupełnie, że interwencya, którą doradzał Dołhański, stała się zupełnie zbyteczna i trzeba ją było powstrzymać. Ale natomiast ze strony pojedynczych komorników, a nawet niektórych gospodarzy, zaczęły się szkody w lesie. Krzycki na czele miejscowych i jastrzębskich leśników musiał od rana do wieczora uganiać się za szkodnikami, którzy kryli się wprawdzie na jego widok, służbie jednakże stawiali się groźnie, wszystkim zaś obiecywali blizką pomstę. — Leśnicy pootrzymywali niezdarne listy, z obietnicą, że »dostaną kulą w łeb i dziedzic też«. Ale dziedzic, któremu nie brakło młodocianej energii, ani nawet chęci do przygód, wcale nie zaniechał obrony rzęślewskich lasów, a co więcej wpadł osobiście do Rzęślewa i, zwoławszy szkodników, zapowiedział im sąd i karę.
A następnie udał się w oznaczonym terminie na obrady. Miał to być ostatni dzień pobytu w Jastrzębiu pani Otockiej, Maryni i Grońskiego,