Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   165   —

Laskowicz, a zapewne wolałby pan z nim nie jechać.
— On? — zawołał Dołhański. — To jego nie znasz! On gotówby jechać ze starą ciotką Belzebuba, byle tylko módz ciągnąć ją za język i samemu gadać i rozprawiać.
— Trochę w tem prawdy — rzekł Groński. — Ze mnie istotnie gaduła. Owszem, chętnie pojadę z Laskowiczem i postaram się go rozgadać, bo on mnie jednak zajmuje. Skończyłeś tedy z nim dziś rano?
— Tak. Muszę nawet pójść na chwilę do matki, by jej to powiedzieć. Skończyłem, a w dodatku skończyłem spokojnie. Ja przynajmniej byłem zupełnie spokojny.
— To tem lepiej. Idź-że do matki, a ja pójdę do siebie po płótniankę, bo na drodze musi być kurz porządny. Zaraz wracam.
Jakoż wrócił po chwili, przybrany w biały płócienny kitel. Jednocześnie służący zniósł kuferek Laskowicza, a wkrótce pokazał się on sam, zamknięty w sobie i posępny jak noc, albowiem myśl, że nie zobaczy już swego »alabastrowego posążka« napełniała go bólem i żalem, tembardziej, że po owych hypnotycznych wysiłkach, gdy dzień roztrzeźwił go, poczuwał