Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pomagają sobie nawet wówczas, gdy się nienawidzą, lub wzajem sobą gardzą. Na szczęście jest i inna władza na świecie, z którą każdy tyran musi się liczyć.
— Chyba władza boska — ozwał się Cywiński.
— Tak... władza wielkiego architekta, który zbudował świat i ma na nim swe sługi. Ale o tem później...
Tu Chadzkiewicz przerwał, albowiem, spotkawszy jakiegoś znajomego oficera, zatrzymał go i rozpoczął z nim po niemiecku rozmowę, która trwała blisko kwadrans. Cywiński i Marek zauważyli, że nowy ich towarzysz jest człowiekiem ogromnie znanym w Warszawie, albowiem witało go mnóstwo osób, a między niemi i kilku oficerów pruskich. Niektórzy salutowali go po wojskowemu, niektórzy inaczej, niż w zwykły sposób, a jednak tak, jak podwładni witają zwierzchnika. On zaś odpowiadał na ukłony przyjaźnie, ale jakby z pewną wyższością. Jednym rzucał mimochodem kilka słów, innych pozdrawiał, kiwając wzniesioną do góry dłonią, do wszystkich uśmiechał się poufale i wesoło.
Po ukończonej rozmowie z oficerem złączył się znów z nimi i prowadził ich dalej. Zatrzymali się nakoniec na Długiej, gdzie Chadzkiewicz zaprosił ich do siebie. Zajmował on w kamienicy Lelewela wspaniały apartament na pierwszem piętrze, pełen zwierciadeł, kryształowych pająków, dywanów, wygodnych sof i stolików do gry w karty. W pierwszym pokoju przyjął ich młody człowiek, ubrany modnie, ale niesłychanie piegowaty, którego gospo-