Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

darz przedstawił jako obywatela Gromadzkiego, swego sekretarza.
— Czy obywatel Nurski czeka na mnie? — zapytał.
— Niema go, ale zawiadomił, że zaraz przyjdzie — odpowiedział cudzoziemskim akcentem Gromadzki.
Weszli do gabinetu, w którym służący podał im niebawem fajki. Cywiński przypił się chciwie do bursztynu, a i Marek nie odmówił, wydało mu się bowiem, że przyszłemu legjoniście wstyd byłoby się przyznać, że nie pali. Chadzkiewicz pociągnął także z cybucha, puścił kilka regularnych kółek, poczem, wracając do przerwanej rozmowy, rzekł:
— Chciałem właśnie waćpanom powiedzieć, że wkrótce jadę do Wenecji. Pokój w Campo Formio oddał ją, jakoście słyszeli, Austrji. Ale Austrjacy nie usadowili się w niej jeszcze na dobre, i być może, że nie usadowią się stale. Moja podróż ma między innemi i ten cel, by to utrudnić. Zachowanie się Wenecji względem Francuzów było nędzne i kara, która ją spotkała, jest słuszna, ale nie możemy pozwolić na wzrost potęgi tak tyrańskiego państwa, jak Austrja.
Zdziwienie młodzieńców wzrastało z każdą chwilą, gdyż Chadzkiewicz mówił wprost tak, jakby w jego ręku spoczywała jakaś władza. Nie rozumieli też zgoła, jakim sposobem ten nieznany im, okazały jegomość może pozwalać, lub nie pozwalać, by Wenecja przeszła w ręce austrjackie, i w czyjem imie-