Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszedłszy, udali się ulicą Miodową, ku Długiej. Po drodze, pan Chadzkiewicz począł mówić do nich tak, jakby ich znał od całych lat:
— Prymas nie martwiłby się także, gdyby Dąbrowski tu kiedyś wrócił, poparty całą potęgą Francji i jenjuszem Buonapartego. To w gruncie rzeczy dobry patrjota, ale politykuje z dworem pruskim, bo musi... Szkoda tylko, że to przyjaciół jego smuci, a nieprzyjaciół oburza. Są tacy, którzy go posądzają o obojętność, nietylko dla ojczyzny, ale i dla wiary. Wpadł mi niegdyś w rękę taki wiersz:

„Biskup warmiński, gładysz gładkich sentymentów,
Nie lubi mieć o wiarę trudów i zakrętów“...

Dalej zapomniałem, ale było tam coś takiego, że dla zbytku i rozkoszy wszystkiego gotów odstąpić. A to nie jest prawda, nie! Ale na teraz mniejsza z tem. Chciałem z waćpanami pogadać o ich wyprawie, albowiem wybieram się także do Włoch i mogę wam być pożytecznym. Dla was, to wcale niełatwa podróż. Prusy zawarły wprawdzie pokój w Bazylei z Rzecząpospolitą Francuską, gdyż, dostawszy cięgi, nie mogły uczynić nic innego. Ale rząd pruski czuje upokorzenie, jakie go spotkało, nienawidzi Francji i boi się, by pryncypja, jakie Rzeczpospolita głosi, nie poczęły się szerzyć między jego własnymi poddanymi. W Austrji rozstrzeliwają lub wieszają Polaków, którzy chcą przedrzeć się do legjonów. Tu Fawrath wydaje z trudnością paszporty, a młodym ludziom odmawia ich stanowczo. Tyrańskie rządy zawsze potrafią się z sobą porozumieć