Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marek, który postanowił rozmówić się ze stryjem dziś jeszcze, zrzuciwszy na górze lisiurę i rękawice, zeszedł nadół — gdzie znalazł się w towarzystwie stryja Augusta i Kajetana.


∗             ∗

Młodszy szambelan chodził miarowym krokiem po pokoju, a starszy siedział w fotelu przed kominkiem, i wyciągnąwszy nogi, przybrane w białe jedwabne pończochy, wydymał lekko wargi, spoglądając na Marka z wyrazem jakby serdecznego współczucia. Przybrany w brzoskwiniowy aksamitny frak, w białej peruce, z twarzą powleczoną różową szminką, wyglądał trochę jak karnawałowa maska. Przez pewien czas namyślał się widocznie, jak zacząć rozmowę, wreszcie rozpoczął ją od przysłowia, które niegdyś sobie wymyślił i przyswoił, tylko dlatego, że w owej epoce wielu magnatów miało własne przysłowia:
— Sancta Pupa, Sancta Barbara!...
Poczem podniósł głowę i zamknął na chwilę oczy.
— Przybliż się, młodzieńcze — rzekł do Marka — i słuchaj. Możesz usiąść...
Marek przysunął krzesło i usiadł.
— Stryj chce mi coś powiedzieć?
— Tak jest i to coś ważnego, a zarazem coś takiego, co powinno cię ucieszyć.
— Słucham.
Szambelan nieodrazu jednak zaczął mówić, albo-