Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

względy towarzyskie, co pokazało się zaraz przy powitaniu, gdyż zapytała tylko zimno: „A waćpan aż do nocy polował?“ — i nie czekając na odpowiedź, przeszła. Natomiast inne było zachowanie się panny Klarybelli. Gdy Marek skłonił się przed nią, ujęła go lekko obu rękoma za skronie i ucałowała w czoło. Ponieważ przy poprzednich spotkaniach witała go i żegnała zawsze obojętnie, więc chłopiec spojrzał na nią pytającym i zdumionym wzrokiem. Ale na to nieme pytanie odpowiedziała milczeniem, tylko oczy jej stały się poważne i smutne. Była w niej jakaś powaga, której Marek nigdy przedtem nie widział, a w pocałunku, jaki złożyła mu na czole, pewna tkliwość, której się nie spodziewał. Stał więc przed nią, nie umiejąc zdobyć się choćby na jedno słowo. Ogarnęło go nagle pełne niepokoju poczucie, że coś się stało, coś się zmieniło, coś zaszło. Ale był chłopcem tak młodym i niedoświadczonym, że na pytania, które mu napływały falą do głowy, nie umiał dać sobie odpowiedzi. Serce ścisnęła mu obawa, że czeka go bolesny cios, a jednocześnie, ponieważ dał w Leżnicy do zrozumienia, że odjeżdża na długo, zatliła mu się w sercu nadzieja, że to może jest tylko czułe pożegnanie i błogosławieństwo na drogę. Mącił mu przytem myśli podziw dla piękności panny Klarybelli, który go chwytał zawsze, ilekroć ją zobaczył — podziw dla jej białej twarzy, dla czarnych loków, dla niebieskich oczu, dla całej postaci. Strojniejsza dziś, niż zwykle, przybrana w wąską, przepasaną tuż pod piersiami suknię, pod którą wysmukłe jej ciało rysowało się