Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem jął się żegnać z Markiem i skoczył na kulbakę, ale Marek nie chciał go puścić.
— Dam ci człowieka z kagankiem — rzekł. — Co zrobisz, jeśli ci zastąpi stado?
— Ee! Jakoś się przejedzie — odparł Cywiński.
To powiedziawszy, ruszył kłusem, ku lasom. Marek i Sęczek patrzyli czas jakiś przy świetle księżyca na biały zad konia i na ciemne plecy jeźdźca, nasłuchując zarazem żwakania śledziony w podjezdku.
— Hej! — ozwał się po chwili ekonom — z pana Cywińskiego to byłby ułan jak malowanie.
— Może i będzie — odpowiedział Marek. — Dam wam jutro odezwę Dąbrowskiego.