Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błahych nawet odpowiedzi tak łakomie, że gdyby Cywiński i Marek mieli więcej doświadczenia, zrozumieliby, że to jest człowiek chory na ciężką nostalgję, która toczy go jak robak drzewo, napełniając mu serce próchnem żalu i rozpaczy. Zrozumieliby także, jak taki desperat mógł być okropnie niebezpiecznym, gdy lada kropla przelała kielich goryczy. Ale oni, nie zdając sobie z tego sprawy, chcieli raczej wiedzieć, czy i ten oficer podziela wiarę innych, że pokój w Campo Formio będzie krótkotrwały i że nowa wojna otworzy legjonom drogę do Galicji. Bogusławski, też, zrozumiawszy wkońcu, że nie dopyta niczego więcej o ludziach w kraju, zwrócił rozmowę na legję i na Włochy.
— W Rzymie źle się dzieję — rzekł. — Były rozruchy, w których zabito francuskiego generała Duphot. Dwór papieski odmówił satysfakcji, której Dyrektorjat zażądał, więc Józef Buonaparte, brat naczelnego wodza i nasz ambasador, opuścił Wieczne Miasto. Wiem to na pewno, gdyż Dąbrowski dawał mu od Rimini eskortę. Legja nasza ma ruszyć za kilka dni ku Rzymowi, a potem — mówią, że grozi wojna z Neapolem.
Na to Cywiński, który miał prosty, chłopski rozum, ozwał się z nieukrywanym żalem:
— A co nam, co Polsce z tego przyjdzie? Bo słyszałem to już i w kraju, i w Wiedniu i tu, że kto bije się za wolność narodów, ten służy tem samem Polsce... Ale, na mój głupi sąd, to jest tak, jakby kto powiedział, że jeśli we Włoszech spadną