Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Trzeciego dnia obaj młodzieńcy znaleźli się w Padwie. Jeszcze przed południem pokłonili się św. Antoniemu Padewskiemu, którego cześć była od wieków tak i w Polsce rozpowszechniona, że Cywiński dowiedział się z pewnem zdziwieniem, że ów wielki święty nie był Polakiem. Potem odczytywali pod kolumnami w uniwersytecie nazwiska polskie i rozpoznawali polskie herby, a wkońcu „cicerone“, niedorosły jeszcze chłopak, zaprowadził ich przed posąg Guattamelaty i jął opowiadać o jego czynach rycerskich, tak przewracając oczyma, jakby był ich uczestnikiem. Ale oni obaj byli już ogromnie wygłodniali, wskutek czego, ani więź, ani pęciny donatellowego konia nie zdołały zatrzymać dłużej uwagi Cywińskiego. Jakoż, w chwilę później, odprawiwszy chłopca, znaleźli się w „trattorji“, na placu dei Frutti.
Zwykła pora obiadowa, bardzo wówczas we Włoszech wczesna, już minęła, więc tylko w głębi obszernej, ale dość ciemnej sali siedziało kilku cywilnych i dwóch księży, bliżej zaś od wejścia czterej oficerowie francuscy zajęli okrągły stół, na którym sterczało kilka oplecionych słomą flaszek.