Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odróżniają nas po mowie, po kwadratowych czapkach i po niebieskich oczach. Przytem, od czasu jak Buonaparte pokarał Weronę rękoma naszych żołnierzy, boją się nas.
— To wtedy poległ Liberadzki?
— Tak, ale lepiej wam to opowie Nadolski, bo osobiście był w ogniu.
Na to Nadolski pociągnął ze szklanki wina, zmarszczył się i rzekł:
— W Weronie motłoch wymordował nietylko załogę, ale i rannych w szpitalach, których było kilkuset, Francuzów i naszych. To też odwet był srogi i łaźnia krwawa.
Tak mówiąc, podniósł palec do ust.
— Patrzcie. Odstrzelono mi wówczas wąs i część wargi. Warga się wygoiła, ale wąs już nie odrośnie, i tego tym szelmom baurom nigdy nie daruję.
— Jakto baurom?
— Bo między tymi, którzy powstają przeciw Francuzom, najwięcej jest chłopów, więc nasi nazywają wszystkich baurami. Należy bestjom przyznać, że się djablo biją. W Weronie trzeba było zdobywać ulicę za ulicą, dom za domem. Nasi bardzo się przytem odznaczyli i od tej pory żołnierz polski budzi w tych okolicach postrach i nienawiść.
— Jednakowoż nie wszędzie — objaśnił Drzewiecki — bo tam, gdzie jest pokój, wolą nas od Francuzów i nawet podziwiają skromność żołnierza. W Rimini, naprzykład, szczerą nam okazują życzliwość. Posłuchajcie, jakie to kantaty komponują na naszą cześć i chwałę.