Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którego paszport był także, na wszelki wypadek, wyrobiony — jako masztalerz. Tydzień, który pozostawał do wyruszenia w drogę, zeszedł obu młodym Kwiatkowskim na wizytach i na odwiedzaniu Narodowego teatru, a prócz tego Chadzkiewicz wprowadził Kajetana do loży, noszącej nazwę „Złoty Lichtarz“, do której, w oczekiwaniu na odnowę Wielkiego Wschodu Polskiego, zapisywali się dość licznie Polacy.
Nadszedł nakoniec termin wyjazdu. Dzień był chmurny i tak ciemny, że w stancjach trzeba było do dziesiątej rano palić świece. Marek i Kajetan przyszli wcześniej jeszcze do mieszkania Chadzkiewicza, które zapełnione było walizami i tobołkami, a zresztą puste, gdy gospodarz, wyjeżdżając na długo, sprzedał jednemu ze znajomych „ptymetrów“ meble. Ludzie poczęli wynosić rzeczy do karety i do bryk węgierskich, stojących przed domem. Gromadzki pilnował rzeczy. Chadzkiewicz wyszedł przed samym wyjazdem, by odwiedzić chorego Nurskiego, a obaj Kwiatkowscy, siedząc w oknie, wruszeni do głębi serca, rozmawiali z sobą tak, jak rozmawiają przyjaciele przed rozstaniem.
Kajetan trzymał rękę brata i, mrugając oczyma, wpatrywał się w niego po raz ostatni. Niegdyś obojętny dla krewniaka, pokochał go teraz całą duszą. Z ojcem stosunek jego był zawsze dość daleki, a z powodu zamierzonego ojcowskiego małżeństwa, miał się stać jeszcze dalszy, więc od czasu zbliżenia się z Markiem samotny mizantrop pokochał go głęboko, sercem nietylko braterskiem, ale rodziciel-