Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiem. Młody chłopak stał się dla niego istotą, która jedynie wiązała go z życiem. Czuł, że po jego wyjeździe pozostanie jeszcze bardziej samotny i że poprostu nie będzie miał się z kim podzielić żadną myślą. Może po raz pierwszy poczuł, że nauka nie może wszystkiego zastąpić i że jeśli umysł okręca się naokół wiedzy, jako chmiel lub bluszcze naokoło pni drzewnych, to i miłość musi znaleźć także jakąś podporę.
Patrzył też z ogromnem przywiązaniem w oczy Marka, patrzył na jego prawie dziewczęcą, jasną twarz i ze ściśniętem sercem myślał, że może szabla jakiego pandura rozorze ją i zeszpeci te szlachetne rysy; gładził ręką obfite włosy chłopca i widział w wyobraźni, jak obetną je żołnierskie nożyce. Z każdą chwilą wzbierał w nim żal coraz większy, tak, że wkońcu objął Marka ramionami i przycisnąwszy go do serca, mówił przerywanym głosem:
— Tyś za młody na obozowe życie. Gdybyś przynajmniej miał tam kokoś bliskiego... Gdyby Cywiński!... albo gdybym ja mógł jechać, a ty zostać.
A Marek oddał mu serdecznie uścisk i odpowiedział:
— Ja nie mogę, Kajetanie. Ty wiesz, że nie mogę. Tam obowiązek, tam służba krajowi, tam pole uczynków i pole spłaty krwią...
— Ta spłata, to mój obowiązek.
— Nie. Tobie tu świeci jak pochodnia nauka i tą pochodnią będziesz oświecał rodaków, a ja, po-