Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jako „comte Chadzkiewicz“ ma wszędy dostęp. Bez niego nie moglibyśmy pomyśleć o drodze przez Wiedeń, a z nim przejedziemy, śpiewając.
— Patrjota zaś z niego dobry?
— Popiera ogromnie legjony, więc patrjota jest i człowiek bardzo uczynny, tylko...
— Tylko co?
— Tylko nie grywajcie z nim nigdy w karty.
— O! — zawołał Cywiński — szachruje?
— Boże uchowaj! gra przyzwoicie, a jednak wyłuskał okrutnie bogatszych oficerów pruskich, i dziś prawie niema takiego, któryby nie pożyczał od niego pieniędzy. Szczęście to, czy zimna krew, nie wiem.
— A że to go nie posądzają?
— Pewno, że baczą na jego grę, ale dotychczas nikt nie mógł mu nic zarzucić. Ma przytem maniery wielkiego pana i w razie czego umie tak pokazać zęby, że lepiej go nie zaczepiać, i niejeden ciężko to już przypłacił. Między masonami nie uchodzą pojedynki, ale jemu wszystko uchodzi.
— Że też waćpan tyle wiesz o masonach — zauważył Marek — wcale do nich nie należąc?
— Bo się ciągle o nich ocieram i jestem blisko ich robót. A że do nich dotychczas nie należę, to powiem wam otwarcie dlaczego. Bo, jeśli zaciągnę się naprzykład do legjonów, to pomogę tłuc kajzerlików, potem, kogo Bóg zdarzy, i wiem, że jak wszystkich wytłuczemy, to będzie Polska. Tam nie potrzebuję sobie głowy nad niczem łamać. A masonerja, to jedna zagadka. Jużci starszy brat wie