Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   303   —

małe oczki błysnęły jakoś dziwnie i trąba wzniosła się nagle do góry.
Staś uczuł, że blednie.
— Śmierć! — pomyślał.
Ale kolos odwrócił się niespodzianie ku krawędzi parowu, na której widywał zwykle Nel, i począł trąbić tak żałośnie, jak nigdy przedtem.
A Staś poszedł spokojnie ku przejściu i za skałą znalazł Nel, która nie chciała wracać bez niego do drzewa.
Chłopak miał niepohamowaną ochotę powiedzieć jej: »Patrz, czegoś narobiła! omałom przez ciebie nie zginął«. Ale nie było czasu na wymówki, gdyż deszcz zmienił się w ulewę i trzeba było wracać jak najprędzej. Nel przemokła do nitki, choć Staś owinął ją we własne ubranie.
We wnętrzu drzewa kazał ją zaraz Murzynce przebrać — sam zaś odwiązał naprzód w męskim pokoju Sabę, którego poprzednio był przywiązał z obawy, aby, pobiegłszy w jego ślady, nie płoszył mu zwierzyny, następnie począł przepatrywać raz jeszcze wszelkie ubrania i pakunki w nadziei, że może znajdzie jaką zapomnianą szczyptę chininy.
Ale nie znalazł nic. Tylko na dnie słoika, który dał mu misyonarz w Chartumie, kryło się we wgłębieniach trochę białego proszku, tak jednak mało, że starczyć go mogło zaledwie na pobielenie końca palca. Postanowił wszelako nalać do słoika ukropu i dać Nel do wypicia tę płókankę.
Poczem, gdy ulewa przeszła i zaświeciło znów